czwartek, 24 kwietnia 2014

OTO I JA

 
Telefon do przyjaciela najbardziej lubię rozmawiać z babcią.
 
 
 
 
Przesyłam buziaczki  :-)
 
 
 
 
Hej! Nic nie robię. Siedzę grzeczniutko jak pikulik.
 
 
 
 
Trochę porządzę u Siostrzyczki Natalki w pokoju. Słucham muzy!!!
 
 
 

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

A TO SIĘ POROBIŁO........

      Trochę wszystkich wystraszyłam, i to nie na żarty. Wszystkich, łącznie z moją panią doktor z CZD w Warszawie. Ale zacznę od początku....
     18 marca byłam już zdrowa i dotarłam do Warszawy na badania, po odstawieniu sildenafilu.
     Zaczęło się jak zawsze, najpierw badanie przez panią doktor, zaraz potem EKG, RTG i kontrola stymulatora. Na drugi dzień badania krwi, w tym najważniejsze NT PBT, które stwierdzi, czy wszystko jest w "porzo", kiedy nie biorę leku i na koniec ECHO, ale tylko poglądowe, nie takie jak zawsze w uśpieniu. Oczywiście, jakby miało być inaczej. Tak jak z obserwacji mamy, tak również z badań wynika, że wszystko jest w "porzo" i nadal zostaje bez leku. Pani doktor, jak usłyszała wynik NT PBT, była zachwycona i już więcej mogła nie wiedzieć. Ten wskaźnik mówił sam za siebie. JEST OK. JEST SUPER.
      W drugi dzień w CZD mamie zaczęło się nie podobać, że zaczynam pokasływać. Miała nadzieję, że to suche powietrze w szpitalu tak na mnie działa, jednak w trzecim dniu już nie na żarty kaszlałam. Mama wiedziała wtedy, że znów zaczyna się infekcja i chciała jak najszybciej pojechać do domu. Pani doktor badając mnie rano, niczego nie wysłuchała, więc było ok.
Tata przysłał wujka Andrzeja, żeby nas przywiózł do domu, bo tata pracuje do późna i zanim by przyjechał po nas, to byłby już wieczór, a tak, to zanim tata wrócił z pracy my już byliśmy w domu.  
     Wróciliśmy do domu w czwartek po południu. Ja, z godziny na godzinę kaszlałam coraz bardziej, do tego doszedł katar. Mama wykąpała mnie, dała całą masę prochów, nasmarowała maścią rozgrzewającą i położyła spać. W nocy obudził mnie ten wstrętny kaszel, ale mama pomogła. Dała mi kropelki i przespałam do rana. Rano wstałam z jeszcze większym kaszlem. Wtedy już kaszlałam nie na żarty. Mama była wystraszona, że zbliża się weekend, a mnie nie przechodzi i zapisała mnie do lekarza. Pani doktor na "dzień dobry", jeszcze mnie nawet nie osłuchała, ale słyszała na poczekalni jak kaszlę, wydała werdykt: SZPITAL. Kurczę znowu ? - pomyślałam, ale co było robić, ze mną nie ma żartów.   :-(      
Po zbadaniu okazało się, że miała rację. Mam zapalenie płuc. Przychodzimy więc do domu, pakujemy się ponownie i kierunek - SZPITAL.
      Salę dostałam dla VIP-ów - jednoosobową, z telewizorkiem, mama miała swoje łóżko, "żyć nie umierać". Miałam poleżeć tydzień i do domu. Z mamy obliczeń wynikało, że w czwartek, najpóźniej w piątek wyjdziemy do domu i będziemy się cieszyć wolnością, Może w końcu jakiś spacer...? 
      HA..!!!, ale ja lubię zaskakiwać i tak też było tym razem.
W niedzielę wieczorem poczułam się gorzej, doszły wymioty. Następnego dnia - w poniedziałek - biegunka. Wszyscy myśleli, że zaraziłam się tym wstrętnym rotawisrusem, pobrali badania, tymczasem mnie było coraz gorzej. Nic nie mogłam jeść ani pić. Jeść nie chciałam, a picie - wszystko co wypiłam zwymiotowałam. Podali mi kroplówkę. Z badań wyszło, że to jednak nie rota. Pewnie tak zareagowałam na antybiotyk, kolejne kroplówki, które na chwilę stawiają mnie na nogi, ale tylko na chwilę. Badania krwi wychodzą coraz gorzej. Zamiast mi się poprawiać, mnie się pogarsza.    RATUNKU!!!!
      Ze mną tak już jest, że jakakolwiek infekcja wiąże się z podwyższeniem mojego wskaźnika INR (krzepliwość krwi). Tym razem INR oszalał na dobre. Wartości były tak wysokie, że nie oznaczalne nawet przez laboratoria analityczne. Jakby tego było mało, ugryzłam się w język i zaczęłam krwawić. Nie muszę Wam przypominać, że przy tak wysokim INR, najmniejsze skaleczenie może skończyć się krwotokiem.
Krew lała mi się z buzi cały wieczór, całą noc następny dzień i noc. Wyglądałam jak zombi, ale śmiesznie nie było. Wszyscy się wystraszyli. Pani doktor na nocnym dyżurze chciała mi podać wit.K, żeby zahamować krwawienie, ale całe szczęście była mama, która zna się na rzeczy i kategorycznie zabroniła. Osoby takie jak ja, ze sztuczną zastawką serca absolutnie nie mogą mieć podanej wit.K!!! To by skutkowało zkrzepem na zastawce. Mama to wiedziała, a lekarz...? Dobrze, że była ze mną, podała numer telefonu do CZD i kazała się kontaktować z lekarzem dyżurnym. Oczywiście potwierdził to co powiedziała mama.
Następnego dnia, po rozmowie z moją doktor z CZD niezwłocznie wsadzili nas w karetkę i zawieźli do Warszawy na oddział. Tam wzięli się za mnie z kopyta. Od następnego dnia było już tylko lepiej. Przetoczyli mi krew i od razu poczułam się lepiej. Pozostało tylko ustawienie na odpowiednim poziomie mojego współczynnika krzepnięcia INR ( najbardziej korzystny jest dla mnie od 3,00 do 3,50), ale z tym moja pani doktor nie miała najmniejszego problemu.
W CZD poleżeliśmy do piątku 4 kwietnia.
     Jak widzicie troszeczkę pobyłam w szpitalu. Jakby, nie patrzył trzy tygodnie. Byłam naprawdę mocno chora. Choroba osłabiła mnie strasznie. Tak bardzo, że nie chciałam chodzić, a przecież już po kilkanaście kroczków  robiłam. Mama odwołała wszystkie moje zajęcia do momentu, aż nabiorę sił i wrócę do formy.
     Wiecie co? Powiem Wam w sekrecie, że już chyba tych sił nabrałam, bo wszędzie mnie pełno. Tylko ciiii ok?
Fajnie tak posiedzieć w domu i poleniuchować. Ale tego leniuchowania już mi wiele nie zostało. Zaraz po świętach ruszam na zajęcia. Muszę nadrobić stracone dni.
   
       Jak sami widzicie trochę się porobiło.
Następna wizyta w Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie 16 czerwca. Mam nadzieję, że nadal będzie wszystko ok. Na pewno będzie.    :-)


                             1 % PODATKU DLA AMELKI (kliknij)